wtorek, 11 listopada 2014

31 Oct -01 Niov


31 Oct 2014
Wyruszamy w południe. Jazda autobusem taksówka z San Jose do Playa del Coco ma trwać 4 godziny. Po drodze samochodowy bankomat. Dziala jak poczta pneumatyczna. Mówisz do ekranu z panią. Co chcesz wymienić. Pani prosi, żeby walutę, która chcesz wymienić wsadzić do pudełka. I pudełko pneumatycznie robi sruuuu, i ląduje u pani. Pani wypisuje kwitek, wkłada do pudełka, robi sruuu i u ciebie ląduje kwitek. Oraz prośba o paszport. Tez robi sruuu. Potem razem z paszporttem wraca do ciebie lokalna waluta, pani prosi o sprawdzenie, podpisanie odbioru i juz sie możesz cieszyć " jelitkami" (kostarykańska waluta nazywa sie "colones").
No i możemy zrobić zakupy. Pare lokalnych piw kupionych w supermarkecie. Drogo jak cholera! 
Stojąc w korku kupiliśmy od ulicznego sprzedawcy orzechy nerkowca, świeżo prażone, pyszne. 
W Liberii znów korek. Nasz kierowca, przed którym jeszcze droga powrotna do San Jose szaleje. Jedzie poboczem. Albo przeciwległym pasem. I cały czas robi wrażenie jakby panował nad sytuacją. Mogę w to wierzyć, inaczej byłabym sie stresowała. 
Do hotelu o wdzięcznej nazwie "Bialy byk" (toro bianco) dotarliśmy koło 19. Wyjście z pokoju prosto na basen. Cudnie jest!!!
Poza tym, ze pada. Ale ponoć wówczas woda w basenie robi sie cieplejsza. Tj jest zamiast 26 ma 28 stopni. 
Poszliśmy cos zjeść. Baaardzo dobre ryby i kalmary. 

Szkoda ze nie ma śniadań w hotelu. Ale ogarniemy. 

01 Nov 2014
W hotelu nie było śniadania. Poszliśmy coś zjeść w jakiejś jadłodajni. Śniadanie o 7, normalnie jakbyśmy szli do pracy a nie byli na urlopie. Jakieś jajka, owoce, placki z syropem klonowym. Pyszna kawa. Tak, wiem, ze nie pije kawy. Ale tutaj pije. Jestem przecież na urlopie. 

Potem spotkanie w centrum nurkowym, zapoznanie z reszta grupy i instruktorami. Martin, Holender, 50+, szef przedsięwzięcia. Cudny. 
Pana Banana, instruktor.  Chris i Tarantino, sie szkolą na instruktorów. Ci co nie mieli sprzętu, podbierali sobie właściwy. 

Potem idziemy na plaże, skąd mała łódka płyniemy do większej łódki. Tam już czekają na nas sprzęty - kamizelki, tzw. Huby, maski, płetwy, pianki. 
Miejsce, gdzie nurkujemy nazywa sie Tortuga. Nurkowalismy z rekinami. Rekiny z tych mniejszych, angielska nazwa "whitetip shark". Polska "żarłacz białopłetwy". Mamy na filmie :)
Poniżej trochę literatury. 

Głębokość maks. 23,4m. Czas 55 minut.
Po nurkowaniu kąpiel, krotki spacer i coś zjeść. Krewetki. I jeszcze placki serowe "quesadillas" z krewetkami. Byłam jedną wielką krewetką. 
Wieczorem zakupy w lokalnym "supererkado". Oraz u ulicznego sprzedawcy owoców. Potem jeszcze trochę popływać w basenie. Gin z tonikiem na spanie i spać. 

:(
Za to widzieliśmy węgorza wężowego. Angielska nazwa "eel snake". Bialy w czarne kropki.
Pięcioramienne niebieskie rozgwiazdy. Jeżowce. Mnóstwo rybek, krabów i tez 1 rekina. 
Po powrocie lenistwo basenowe a potem czekanie na Agnieszkę która zdaje egzamin z nurkowania :)
A my sie robimy coraz bardziej głodni. I głodni. I mam coraz większa ochotę na kolekrewetek. No to dalej sie odezwę jak zjem.